8.12.2024 r.
To była już ostatnia wycieczka w tym roku kalendarzowym, następna jest planowana na styczeń. Znowu meldujemy się w górach. Naszym celem było jesienno - zimowe zdobywanie Szyndzielni i Klimczoka. No trochę oszukiwaliśmy :-), ponieważ testowaliśmy kolejkę, która została świeżo uruchomiona po jesiennym przeglądzie. Zbiórka była wyjątkowo późno, bo dopiero o 7:50 na dworcu PKS-u. O tej porze temperatura i wilgotność nas nie rozpieszczała. Niespodzianką dla uczestników była obecność Pana Jarka, który postanowił nas wspierać, również swoim niepowtarzalnym humorem ;). Szybko wsiedliśmy do autobusu nr 8 i już po 20-stu minutach byliśmy na pętli pod Szyndzielnią.
Po krótkim spacerku znaleźliśmy się pod kolejką, gdzie Pan Bartek zakupił bilety, które w tym dniu dla młodzieży kosztowały tylko złotówkę. Miłe zaskoczenie.
Kolejny etap to podział na grupy i wjazd. I tutaj kolejne zaskoczenie. Niektórzy kolejką na Szyndzielnie jechali po raz pierwszy. Już w połowie drogi dało się zauważyć wyraźną poprawę pogody.
Na górze przywitała nas słoneczna pogoda, pomimo pokrywy śnieżnej zrobiło się cieplej, a my postanowiliśmy zdobyć jeszcze punkt obserwacyjny przed dalszą wędrówką. To była dobra decyzja. Widoki nas nie zawiodły, a Babia Góra, Pilsko, a nawet Tatry wydawały się tak blisko.
Pod schroniskiem zrobiliśmy wspólne zdjęcie i choć to jeszcze nie szczyt to były tam zdecydowanie lepsze widoki.
Kolejny cel to schronisko pod Klimczokiem i szaleństwa na stoku. Niemal wszyscy byli znakomicie do tego przygotowani. Niektórzy wykorzystywali każdy spadek terenu, aby sprawdzić swoje ślizgi. Do przejścia zostało okolo 2,5 km.
Zbocze Klimczoka jest bardzo strome, więc trzeba było trochę chłodzić zapędy. Zjazd postanowiliśmy zaczynać w połowie stoku, a i tak prędkość była nader wystarczająca.
Jeszcze dwa punkty naszego programu i pora wracać. Wszyscy uczestnicy wycieczki otrzymali krwistoczerwone koszulki ;) szkolnego klubu SKKT, a nowoprzyjęci upragnione legitymacje.
I nie zapomnieliśmy o zwierzętach. Choinka warzywno - owocowa wyglądała bardzo smacznie. Zapasy wystarczą chyba na całą zimę.
Zabawa była przednia, a my znowu zapomnieliśmy jak ten czas szybko mija. Zejście do Szczyrku było zaplanowane na 13:25, a autobus odjeżdżał o 13:30. Po drodze zdaliśmy sobie sprawę, że możemy być nieco później. Zwłaszcza, że niebieski szlak okazał się bardzo wymagający. Zrobiło się trochę nerwowo, no bo wiadomo niedzielny rosołek już czeka w domu. Na szczęście Pan Bartek dał nam do zrozumienia, że nie będzie tolerował żadnych opóźnień i na dole byliśmy przed czasem. Wszyscy dobrze się spisali. No może z wyjątkiem autobusu, który spóźnił się dobre 15 minut :-).
W Bielsku byliśmy zgodnie z czasem, a 16-sto kilometrowy przejazd odbył się już bez żadnych problemów. Tym razem nie zdradzam wszystkich przygód. To nasza tajemnica ;), znają ją tylko Ci, którzy tam byli. Do zobaczenia na kolejnej wycieczce.